„Tam skarb twój gdzie serce twoje.” – Jacques de Molay, Wielki Mistrz zakonu Templariuszy. Filip Piękny, rozprawiając się okrutnie z Templariuszami i paląc na stosie Jakuba de Molay 18 marca 1314 roku, miał nadzieję na przejęcie skarbów, które ponoć nagromadzili w niewyobrażalnie wielkiej ilości. Przeliczył się, skarbu Templariuszy do dzisiaj nie odnaleziono.
Gemba Walk – stresujące wyjście zza biurka
Dlaczego akurat to zdarzenie wspominam? 18 marca obchodziłem swoje kolejne urodziny. Zbiegły się one z inicjacją kolejnego projektu doskonalenia procesu produkcyjnego, jaki uruchomiłem w pewnej firmie. Narzędzia, metody opór pracowników, entuzjazm (niektórych) członków kierownictwa. To normalne początki każdego projektu. Jest jednak jeszcze coś, coś, co zawsze mnie zadziwia i nie daje spokoju. Otóż menedżerowie, nawet ci liniowi, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn trzymają się z daleka od hali produkcyjnej (gemba) oraz nie praktykują obserwacji tego, co się na tej hali dzieje (gembutsu). Szukają „skarbów”, ale zza biurek. Nie chcą opuszczać przytulnych pokoi i gabinetów. Jeżeli serce, tak w przenośni, jak i całkiem realnie – fizycznie tkwi za biurkiem razem z ciałem, umysłem i wolą swojego właściciela, to gdzie są jego skarby?
Gemba – gdzie to jest?
Jak się domyślacie, tymi „skarbami” są papiery, lub – coraz częściej – sprawozdania, raporty, zestawienia oraz informacje pozyskiwane z różnych systemów (ERP) w sposób elektroniczny. Menedżer jest obecny na swoim stanowisku pracy. Chwileczkę: czy biurko, sala konferencyjna, to właśnie jest właściwe „gemba” menedżera? Czy to jest jego stanowisko pracy?
Zatrważający eksperyment…
Chcę być dobrze zrozumianym, nie postuluję zamurowywania drzwi do gabinetów oraz wyburzania sal konferencyjnych by menedżerowie nie mieli się gdzie podziać. Choć może taki eksperyment – do godziny 12:00 żaden menedżer w firmie, włączając w to prezesa, nie ma wstępu do swojego, ani kolegi gabinetu, a tym bardziej na salę konferencyjną. Ciekaw jestem, jak zachowaliby się w takiej sytuacji? Czy udaliby się na hale produkcyjne, chociażby po to, by spędzić tam czas?
Sporo pytań, jednak do chwili obecnej trudno mi znaleźć na nie odpowiedzi. Często, kiedy poruszam te kwestie, słyszę: „ależ ja bywam na hali, robię okresowe przeglądy, spotkania z załogą, dostarczam im plany produkcji na najbliższy tydzień…”, albo „mam tyle roboty papierkowej, przełożeni oczekują ode mnie raportów, muszę zaplanować produkcję, harmonogram się wali…” Wymieniać takie wyjaśnienia mógłbym bardzo długo.
W oparach kawy
Wartość, czyli „skarb”, nie powstaje za biurkami, a wszystko, co nie przyczynia się do tworzenia wartości (muda) należy ograniczać lub eliminować. Przyciszone radio, dymiący kubek kawy, cichy szum pracującego wentylatora w laptopie, to nieodłączne atrybuty „zapracowanego szefa”, a także terminarz wypełniony kolejnymi spotkaniami i naradami. Tymczasem produkcja ma się dziać.
By ułatwić sobie pracę, start projektu, proponuję, że to ja będę robił codzienne audyty wdrożeniowe (czytaj „muda walk”). To jest jednak tylko półśrodek, wybieg, by nie musieć walczyć z oporem na dwóch frontach.
Filip Piękny był typowym przykładem despotycznego władcy. Chciał czerpać korzyści, ale nie wkładać w to żadnego trudu, zbierać plony, ale nie doglądać pól i ogrodów.
Szybki gemba-quiz
Jak często pojawiacie się na halach produkcyjnych w swoich firmach, szczerze:
a. Raz dziennie,
b. 2 razy dziennie,
c. 5 razy dziennie,
d. Więcej?
Proszę zakreślić prawidłową odpowiedź 😉
Henryk Metz